Wigilijka 8 grudnia 2017

8 grudnia 2017 w Domku Myśliwskim w Dzięgielowie spotkaliśmy się wszyscy na tradycyjnej Wigilijce Klubu Żeglarskiego „Sternik”.

Przygotowania rozpoczęto z odpowiednim wyprzedzeniem, aby wszystko było na najwyższym poziomie. Rzecz jasna- tak się stało. Aromatyczna, czosnkiem pachnąca ryba, na którą niektórzy czekają cały rok, wspaniałe sałatki, pyszne ciasta i ciasteczka- to wszystko znaleźć można było na pięknie udekorowanych stołach, w nastrojowym, świątecznie przystrojonym wnętrzu.

Świętowanie rozpoczęła przemowa Komandora Tomasza Tomicy, którego wsparł Jacek Tyczkowski, Prezes cieszyńskiego PTTK. Kilka ciepłych słów, podziękowań i życzeń było wstępem do uroczystego wręczenia nagród zasłużonym członkom „Sternika”. Jerzy Piszkiewicz odebrał pamiątkowy dyplom za aktywizację członków Klubu na rzecz działalności turystycznej, zaangażowanie w działalność Komisji Rewizyjnej Klubu, rozpowszechnianie idei żeglarstwa, a także za umożliwienie Sternikowcom korzystania z prywatnego jachtu na Jeziorze Żywieckim. Eryk Stępień zaś, nagrodzony został za perfekcyjną organizację spływów kajakowych, wycieczek na nartach biegowych oraz zaangażowanie w życie i działalność Klubu. Serdecznie gratulujemy nagrodzonym żeglarzom!

Przyszedł czas na życzenia- miło jest uścisnąć wszystkich tych, którym dobrze życzymy i winszować im tego, czego najbardziej pragną. Tak właśnie wyglądały wigilijne życzenia „Sternika”- serdecznościom, uśmiechom i całusom razy dwa, razy trzy- któż to wie- nie było końca.

Pachnące smakołyki czekały na pięknie udekorowanych stołach, wszyscy więc z przyjemnością zasiedli do kolacji, która, zgodnie z przypuszczeniami, okazała się smaczna, niewiarygodnie aromatyczna i była wręcz idealnym preludium do następnego etapu: wręczania prezentów. Kto nie lubi świątecznych niespodzianek? Były parasole, książki i gadżety wszelakie. Niektórym udało się wylosować własny prezent, innym zaś, upragnioną przez wszystkich książkę Richarda Konkolskiego, który zaszczycił nas swoją obecnością. Szczęśliwa posiadaczka książki „Zápas o Atlantik” z osobistą dedykacją Autora, wprost nie posiadała się z radości. Magia Świąt!

Kolędowanie przy dźwiękach gitary Andrzeja przeszło oczywiście w wesołe szantowanie- jak to w „Sterniku”. Póżniej rozmowy o tym, jaki był ten kończący się rok i czego oczekujemy po następnym. Wspomnienia rejsów, wakacyjnych wypraw i plany na przyszłość: gdzie na rower i dlaczego tam, gdzie płasko; czy kajaki mają być z przeszkodami, czy może bez; gdzie popłynąć w kolejny rejs, żeby nabrać jeszcze większego doświadczenia i przeżyć kolejne przygody.

Tak minął nam ten piękny wieczór- wieczór ciepły, pełen radości,uśmiechu i nadziei.

Dziękujemy wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do przygotowania i uświetnienia naszej uroczystości: tym, którzy organizowali, gotowali, stroili i sprzątali.

Skryba dziękuje fotografom, bez których wspomnienia z Wigilijki na pewno nie byłyby takie same.

Ahoj i spokojnego oczekiwania na Boże Narodzenie!

 

Grzysno przyjemność 2017

„Gorący Potok” na początek zimy.

Ekipa Sternika wraz z sympatykami spędziła wesołe dni w „Gorącym Potoku” w Szaflarach.

Cześć osób już w piątek 01 grudnia zażywała gorącej kąpieli lub zwiedzała Zakopane i okolice.

Wieczorem wspólna kolacja i wspomnień czar z całego sezonu.

Komplet uczestników zameldował się w sobotę rano w pensjonacie „U Janowiaka” .

Dłuuuuuuuuuugi pobyt w gorących basenach w sobotę od 11 do 19 uatrakcyjniły tańce i śpiewy szanty w basenie do muzyki prezentowanej prze DJ-a, wygraną ekipy Sternika w konkursie narciarskim i wieloma gorącymi wspomnieniami z saun kąpieli borowinowych czy wspólnych pobytów w Jacuzzi. Nie zapomnieliśmy o naszych solenizantach tj Ewie, Basi i Andrzeju.

W sobotni wieczór po obfitej kolacji szybko pustoszały miejsca przy stole – jednak woda wyciąga!

Niedzielny poranek przywitał nas piękną zimową pogodą, mszą św w urokliwym miejscowym kościele i spacerem na świeżym powietrzu. Grupa zapaleńców po śniadaniu jeszcze raz wróciła na baseny a tam niespodzianka boliwijski duet gitarowo piszczałkowo perkusyjny i do tego śpiewali po polsku. Powrót o zmroku w padającym śniegu z prędkością 60km/h i przystankami na Słowacji w Rabcy oraz w Żywcu – jak cały pobyt niezapomniany.

PS. Po wodzie nie da się chodzić – chociaż próby były.

 

Konkurs fotograficzny 2017 rozstrzygnięty

Jury, pod przewodnictwem Krzysztofa Kasztury, spośród nadesłanych prac wybrało zdjęcia do nagród:

1 miejsce zdobyło zdjęcie „Spokój, natura, cisza” – maj 2017, jezioro Powidzkie podczas rejsu klubowego. Autor Berenika Tomica

2 miejsce „Czekając na rejs” – Marina Dalmacija Sukosan, lipiec 2017. Autor Nikolina Szczurek

3 miejsce „Ta keja”. Zdjęcie wykonano w przystani Róg Zwierzyniecki na Jeziorze Mamry podczas rejsu jachtem „Zetka” 22 sierpnia 2017. Autor Iwona Probst-Baszczyńska

Wyróżnienia:

– „Sąsiedzi”, fotka zrobiona podczas lipcowego rejsu na pokładzie „Lupusa”, po pięknych mazurskich jeziorach – Mamry. Autor Jacek Pieczonka

–  „Spokojna przystań” – Morze Adriatyckie, Włochy, lipiec 2017. Autor Berenika Tomica

Dziękujemy wszystkim za nadesłane prace i gratulujemy zwycięzcom. Nagrody zostaną wręczone na balu kapitańskim 03.02.2018.

Zdjęcie, które zdobyło 1 miejsce zostanie zamieszczone na kalendarzu, na 2018 rok wydawanym przez PTTK Oddział  Beskid Śląski w Cieszynie.

Zarząd

Rejs do Bergen 2017

Czesław Kłyś został żeglarzem roku 2017.

Rejs jachtem „My Wife” w dwuosobowej załodze z Andrzejem Kondakiem po Morzu Bałtyckim i Północnym w okresie 20.06-21.07.2017r.

Odwiedzane porty w państwach – Szwecja, Norwegia, Dania: Trzebież, Malmo, Helsingborg, Tannanger, Bergen, wyspa Utsira, Skagen.

Konkurs fotograficzny 2017

Klub Żeglarski „Sternik”
Regulamin konkursu fotograficznego.

§ 1 – Postanowienia ogólne

1. Organizatorem konkursu jest Klub Żeglarski „Sternik” działający przy Oddziale PTTK „Beskid Śląski” w Cieszynie, ul. Głęboka 56 zwany dalej organizatorem.

2. Konkurs ma charakter otwarty. W konkursie nie mogą brać udziału członkowie jury.

3. Dostarczenie zdjęć na konkurs oznacza akceptację jego warunków wyrażonych w niniejszym regulaminie, w szczególności zapisów § 3 pkt 3 (oświadczenia).

4. Regulamin konkursu znajduje się na stronie internetowej Klubu Żeglarskiego „Sternik” http://sternik.cieszyn.pl.

§ 2 – Zasady konkursu

1. Czas zgłaszania prac (zdjęć): od 1 października 2017 r. do 15 października 2017 r.

2. Zdjęcia należy dostarczać (zgłaszać do konkursu) w formie elektronicznej na adres mailowy sternik.cieszyn@gmail.com, udostępnioną stronę lub na ręce Sekretarza Klubu. Zdjęcia dostarczone w innej formie nie będą oceniane przez jury.

3. Celem konkursu jest: a) promowanie turystyki żeglarskiej, b) udokumentowanie działań żeglarskich Klubu (Klubowiczów).

4. Zdjęcia nadesłane na konkurs powinny nawiązywać do tematów określonych w punkcie poprzednim. Prace, które nie będą spełniały tego warunku nie będą oceniane.

5. Jeden uczestnik może zgłosić do konkursu maksymalnie 3 zdjęcia (łącznie, to jest niezależnie od zawartej na nich tematyki).

§ 3 – Wymogi techniczne i formalne

1. Zdjęcia zgłaszane do konkursu powinny spełniać następujące wymogi:

a) zdjęcie musi być w formacie jpg,

b) rozmiar jednego pliku nie może przekroczyć pojemność 5 MB (lub 12 MPixels),

c) nazwa pliku powinna być zbudowana według schematu „IA rrrr-mm-dd nazwa.jpg”, gdzie poszczególne symbole oznaczają: • „IA” – inicjały autora zdjęcia, • „rrrr-mm-dd” – data powstania zdjęcia, • „nazwa” – najwyżej trzywyrazowy tytuł (opis) zdjęcia.

2. Wraz ze zdjęciami uczestnik przesyła następujące informacje: a) imię i nazwisko, b) adres mailowy, c) informację o miejscu i okolicznościach zrobienia każdego zgłaszanego zdjęcia, d) oświadczenie, że zapoznał się z warunkami/regulaminem konkursu.

3. Przystępując do konkursu uczestnik oświadcza, iż:

a) posiada pełnię praw autorskich do zgłaszanych fotografii oraz posiada zgodę osób biorących udział przy jej powstawaniu (będących na zdjęciu) na uczestnictwo w konkursie oraz na jej publikację – odpowiedzialność za wszelkie roszczenia osób trzecich, które mogłyby zostać skierowane do organizatorów konkursu, przyjmuje na siebie uczestnik;

b) dla zgłoszonych fotografii przenosi nieodpłatnie autorskie prawa majątkowe na rzecz organizatora bez ograniczeń czasowych i terytorialnych, na polach ekspozycji w szczególności wskazanych w art. 50 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (tekst jednolity Dz. U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631) – w celu wystawiania, publikacji, rozpowszechniania i udostępniania we wszystkich materiałach informacyjnych, promocyjnych i reklamowych organizatora, bez względu na sposób ich zwielokrotniania i wprowadzania do obrotu;

c) nadesłane zdjęcia nigdy nie brały udziału w innym konkursie fotograficznym i nie były publikowane w żadnych wydawnictwach, d) wyraża zgodę na przetwarzanie i udostępnianie swoich danych osobowych zgodnie z ustawą z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (tekst jednolity Dz. U. z 2015 r poz. 2135) – w zakresie związanym z konkursem i ekspozycją prac zgłoszonych do konkursu.

§ 4 – Rozstrzygnięcie konkursu

1. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do 4 tygodni licząc od ostatniego dnia na nadsyłanie zdjęć.

2. Oceny prac konkursowych dokona jury powołane przez organizatora, które zdecyduje o przyznaniu lokat oraz odpowiadających im nagród oraz o przyznaniu wyróżnień. W skład jury mogą wchodzić również przedstawiciele sponsorów.

3. Decyzje jury są ostateczne.

4. Spośród nadesłanych zdjęć jury wybierze prace, które zajmą pierwsze, drugie i trzecie miejsce oraz co najmniej jedną pracę, która zostanie wyróżniona. Przewiduje się przyznanie nagród za pierwsze trzy miejsca. Organizator zastrzega sobie możliwość nieprzyznania którejś lokaty (i nagrody) i/lub przyznania kilku lokat (i nagród) równorzędnych.

5. Przyznanie wyróżnienia nie będzie równoznaczne z przyznaniem nagrody, chyba że wyróżnienie będzie przyznawał sponsor nagrody za to wyróżnienie.

6. Jeden uczestnik może zdobyć tylko jedną lokatę (nagrodę), ilość wyróżnień nie jest limitowana.

7. Ogłoszenie wyników konkursu nastąpi na stronie internetowej organizatora. Finaliści, którzy zajmą pierwsze trzy miejsca, oraz którzy otrzymają wyróżnienia, zostaną powiadomieni o wynikach.

8. Zwycięska praca zostanie opublikowana na kalendarzu PTTK na 2018 r, jeżeli taki powstanie.

Bałtyk 2017 bez cenzury

29.07.2017 wyjazd o 7:30 z Cieszyna. Ze Skoczowa o 7:00. Dzień wcześniej wróciłem z Chorwacji. Piękne pływanie na Oceanis 393 wokół wyspy Dugi Otok. Korki na bramkach autostrady do Wrocławia. Mariusz prowadzi pewnie Santa Fe. Roman siedzi z tyłu. Wieziemy mnóstwo chleba, na specjalne życzenie. Lepiej żeby go nie zabrakło. Jeszcze kilka utrudnień na budowanej S3 koło Zielonej Góry i Gorzowa. Mijamy Szczecin, który wygląda jak małpi gaj, przygotowując się na Tall Ships Races – zlot wielkich żaglowców. O 16:00 jesteśmy w Policach i robimy zakupy za 734 zł, wg listy przygotowanej kilka lat temu na wypad do Chorwacji. Musi wystarczyć dla nas trzech, Eryka, który do nas dołączy jutro i kapitana naszej jednostki – Andrzeja. O 17:00 jesteśmy w Trzebieży, gdzie wita nas Andrzej. Przerzucamy bety na „My Wife”. Auto początkowo zostawiamy na terenie portu, ale cena postoju zmusza nas w końcu do wyjechania poza bramę. No to można wypić piwo w pobliskim barze za udany rejs. Zostawiamy Krzyśka, kolegę kapitana na łajbie, a sami idziemy. Pogoda cały dzień dopisywała, dopiero na koniec nadszedł deszcz i ochłodzenie. Kładziemy się spać, zapowiadając dwóm jednostkom przycumowanym burtą do naszej, wypłynięcie o 8:00.
30.07.2017
Jest Eryk. Gdy przyjechał jeszcze spaliśmy, więc pojechał do Polic, ale wrócił z powrotem. Wstawał o 3:00, więc jest trochę niewyspany. Wypłynięcie z portu poszło gładko. Przed nami 110 mil. Ustaliliśmy trasę na Bornholm do Hasle, potem do Szwecji, Simrishamn, wysepka Christiansø, Nexø i Kołobrzeg. Początkowo mieliśmy wracać do Trzebieży, gdzie mieliśmy się zmienić z drugą grupą- Krzyśkiem, Bolkiem i Andrzejem. Była też opcja zakończenia rejsu w Świnoujściu. Ostatecznie zwyciężył Kołobrzeg. Zobaczymy, czy wiatry pozwolą na realizację planu. Dzisiaj słabo wieje. Świeci słońce. Temperatura 20°C. Krótki rękaw i krótkie spodnie są ok. Mijamy kolejne boje szlaku żeglownego na Zalewie Szczecińskim. Wpływamy w końcu do Kanału Piastowskiego. Podgrzewamy grochówkę z puszki, bo już południe. Jak się okazuje, przez następne 26 godzin, zjem tylko pół kromki chleba z masłem. O 13:00 mijamy Świnoujście i wypływamy na otwarte morze. Wreszcie jesteśmy na Bałtyku. Kurs 0000. Wiatr SSW 2 bft. Andrzej 28 lat budował ten metalowy jacht w Jastrzębiu. Od pięciu lat pływa nim po Bałtyku, a ma już 73 lata. Tydzień temu wrócił z miesięcznej wyprawy do Bergen w Norwegii, gdzie dopłynęli z naszym klubowym kolegą Czesławem. Pełnili wachty po dwie godziny przez kilka dni, a potem kilka dni odpoczywali w portach. Szacunek. Nas jest pięciu. Ustaliliśmy, że ja jako bardziej doświadczony, będę na wachcie z Erykiem, a Mariusz, który oprócz wspólnych rejsów, pływał już dwa razy tylko z żoną i córką po południowych morzach, z Romanem. Mariusz i ja tradycyjnie śpimy w jednej koi, tym razem na rufie obok kapitana. Eryk i Roman zajęli koję na dziobie. Ostatecznie Gorek przeniósł się do mesy. Pogoda się zepsuła. Nad lądem przechodzą burze. Zaskoczeniem dla mnie jest głębokość Bałtyku. Komputer wskazuje tu tylko 7-12 m. Akurat około 18:00 gdy jesteśmy u góry z Erykiem zaczyna coś się święcić. Rzucam hasło żeby zrzucić tylny żagiel – bezan. Eryk tak właśnie robi. Andrzej wyczuł, że coś kombinujemy i wychyla się z zejściówki. Meldujemy, że zaraz dorwie nas burza i rzeczywiście za kilka minut zrywa się wiatr 4-5 bft i zaczyna padać. Kapitan przejmuje ster. Pierwszy raz jest trochę nerwowo. Nie znamy jeszcze łajby i nie wiemy co potrafi. Po pół godzinie się uspokaja. Jest 20:00 – zmiana warty. Schodzimy na dół. Przychodzi martwa fala. Nie wytrzymuję. Muszę oddać dary Neptunowi. W pozycji leżącej żołądek i błędnik wraca do normy. Przed północą pobudka i zmiana wachty. Mariusz schodząc ostrzega, żeby ciepło się ubrać. Oni zmarzli. Dorzuca jeszcze, że może u góry śmierdzieć, bo wyszedł mu niespodziewanie paw. Widać chwilowo gwiazdy, wiatr słaby. Kurs na Hasle. Z tyłu świecą na czerwono wiatraki oraz dwie latarnie – polska i niemiecka. Nie zawsze kompas i GPS pokazują to samo. Przed nami szlak żeglowny i spory ruch. Na GPS widać statki, a właściwie ich UKFki.
31.07.2017
W pewnym momencie wszystko zaczyna migać na czerwono. Do tego komunikat aby zmienić kurs. Na szczęście to jeszcze 0,8 mili morskiej. Jesteśmy uratowani. Przeszliśmy szlak. O 3:00 odpisuję pozycję – 54°34,0 N; 014°34,1 E. Prędkość 3 węzły. Zaczyna powoli się rozjaśniać. Cztery godziny minęły nadzwyczaj szybko pod sterami Eryka. Budzę chłopaków. My śpimy oni płyną. Śpi się dobrze, ale co to? Aaaa, znowu trzeba wstać. 8:00 rano. Wita nas słońce. Wypatrujemy wyspy, ale wokoło tylko morze. Gorek postanawia połowić dorsze. Uzbraja wędkę, ale cały czas trochę płyniemy, więc nie ma szans. Dopiero o 15:00 wpływamy do niewielkiego portu na Bornholmie, Hasle. Tłoku nie ma. Parkujemy, a właściwie Andrzej parkuje, longsajdem. Płatność dokonuje się w automacie, kartą bankomatową. Tak już będzie prawie do końca. W cenie 235 DKK (10-13 m długości łodzi) jest PIN do WC i pryszniców oraz hasło do Wifi. Jemy obiadokolację, czyli spaghetti z sosem. Ja namawiam na wycieczkę rowerem do pobliskiego Rønne lub ruin zamku i fortyfikacji Hammershus, ale chłopaki chcą się koniecznie wykąpać w morzu, w portowym bardzo klimatycznym i świetnym architektonicznie baseniku. No dobra. Mogę im zrobić kilka fotek. Jednak nie mogę patrzeć jak się sami męczą w tej zimnej wodzie i mimo braku kąpielówek wskakuję, a właściwie powoli wchodzę w majtkach do Bałtyku. Już po wyjściu Eryk pokazuje mi darmową saunę usytuowaną kilkanaście metrów od plaży. To wiele wyjaśnia. Wchodzę z Erykiem do sauny. Temperatura mogłaby być wyższa. No, teraz można wejść do wody. To jest to. Wrócili wędkarze z wyprawy na dorsze. Jakieś osiem osób i tylko jedna ryba. Słabo jak na 300 DKK za trzy godziny i kuter z echosondą. Już po 18:00 wychodzimy szukać wypożyczalni rowerów. Jest za kempingiem po lewej stronie. Koszt 70 DKK, ale że zostały nam tylko 3 godziny do zmroku, więc pani obniża cenę do 50 koron. Jeszcze robię pomyłkę i zamiast za 4 rowery Mariusz płaci za 5. Zapomniałem, że Andrzej został na jachcie. Jedziemy ścieżką wzdłuż drogi do Rønne jakieś 8 km. Kilka zdjęć w centrum i przy porcie, no i trzeba wracać. Tym razem błotnistą ścieżką w lasku. Erykowi spada łańcuch. Trudno go założyć, bo przerzutki są w piaście, ale się udaje. Akurat zdążyliśmy na zachód słońca nad Hasle, a właściwie nad Szwecją, którą można stąd zobaczyć przy dobrej widoczności.
01.08.2017
Wtorek wita nas zachmurzonym niebem. Kapitan jeszcze w Kanale Piastowskim obiecał mi, że w porcie będę mógł wyjść na maszt. Po ubraniu kamizelki z karabinkiem Gorek wyciąga mnie na ławeczce w górę. Dobrze, że się uparłem, bo zauważam, że jedna z want jest uszkodzona. Linki są pourywane. Wymieniamy ją. Nowa jest za krótka, więc potrzebujemy przedłużki. Niestety mimo przeszukania połówki jachtu nigdzie jej nie ma. Kapitan klnie siarczyście pod nosem. Dajemy czasowo szeklę. Czas wypłynąć. 10:00 zapalamy silnik. Przed nami około 30 mil. Po wyjściu z główek portu gasimy silnik i stawiamy żagle, i przy lekkiej bryzie bujamy się po falach, ale już po 3 milach przestało całkiem wiać. Zaczęło delikatnie cupkać deszczem o taflę wody. Temperatura 16 °C, ciśnienie 1015 hPa. To dobry moment aby spróbować łowić ryby. Wołam do chłopaków pod pokładem, żeby podali wędkę. Stosuję się do wczorajszych instrukcji Romana. Spuszczam pilkera na samo dno, czekam aż żyłka będzie luźna i podciągam żyłkę, aby przynęta się podniosła i znowu opadła na głębokość 44 m. Po 10 minutach jest branie. Wyciągam pierwszego dorsza w życiu. Wszyscy od razu wychodzą na pokład, oprócz Eryka, który cały czas pełnił ze mną wachtę i był przy sterze. Oddaję wędkę kapitanowi. Roman bierze drugą i po kilku chwilach wyciąga „bolka”- małego dorsza. Teraz czas na Mariusza. Pierwszy dorsz trochę mały wraca do morza. Za chwilę jednak wyciąga większego. Eryk ledwo rzucił i już wyciąga rybę. Największą. Patrzymy na Andrzeja, który nadal nic nie złapał. Roman podpowiada, aby nie zwijał żyłki, tylko pociągnął i opuścił. No i jest najpierw jeden, potem drugi i trzeci. Krzyczymy żeby Andrzej już kończył, bo nie mamy gdzie przechować ryb dłużej, a na kolację mamy już aż nadto. Każdy oprawia swoją rybę. Kapitan tylko ma czyste ręce. Płyniemy dalej, a po drodze druga wachta przygotowuje zapiekankę z ziemniaków, kiełbasy, cebuli, czosnku i sera. Trochę trwa krojenie, ale później wystarczy włożyć do piekarnika i czekać, aż się samo zrobi. Taki patent sprzedała nam ostatnio Iwona w Chorwacji. Sprawdziło się znakomicie. Zapiekanka wyszła pyszna, a że jest cisza na morzu, jedzona na pokładzie smakuje jeszcze lepiej. Czas odpalić „katarynę”. Wieczorem zbliżamy się do brzegów Szwecji. W Simrishamn jest tłoczno, w porcie. Stajemy na Y-kach w miejscu oznaczonym czerwoną kartką i jakiś Niemiec nas opieprza. Znajdujemy wreszcie miejsce z zieloną kartką. Przeparkowujemy się. Kapitan nerwowy, ale szybko mu przechodzi. Płacimy w automacie za port. Tym razem dostajemy plastikową kartę chipową, więc trzeba pokryć kaucję 50 koron szwedzkich SEK, która powinna zostać zwrócona na konto po jej oddaniu. Prysznice i ubikacje znajdują się na drugim końcu mariny, natomiast w marinie są ławeczki na grilla i przygotowane grille. Nic tylko skorzystać. Tylko że typowo angielska, a może szwedzka pogoda nie nastraja do siedzenia na zewnątrz. Prąd mamy za darmo bo zostało 9 kWh w automacie. Zwiedzamy miasteczko. W knajpkach wprawdzie są ludzie, ale po cichutku piją kawę. Miasteczko śpi. Za to kościół ładny. Staramy się z Mariuszem uzyskać pieczątki do książeczek ŻOT, ale okazuje się że tu czegoś takiego jak pieczątki nie znają, chociaż pani pokazuje nam jakąś starą pieczątkę z hotelu. Tyle że bez nazwy miejscowości. Na Bornholmie nie ma z tym problemu. W Grecji też nikt nie chciał podbić, podobnie, choć trochę lepiej było w Chorwacji. Chociaż tam pieczątki mieli. Wracamy na pokład i smażymy nasze świeże dorsze. Trochę się rozlatują na patelni, ale i tak są pyszne. Część zostaje na śniadanie.
02.08.2017
Po śniadaniu o 9:15 wypływamy w kierunku małej wysepki Christiansø. Przed nami ok. 35 mil. Za każdym razem jak zmieniamy wody terytorialne państwa, podnosimy inną flagę pod prawym salingiem. Tym razem wieszamy duńską. Przynajmniej tak nam się wydaje, dopóki Mariusz nie pyta dlaczego łopocze nam flaga łotewska. Faktycznie dopiero czwarta osoba to zauważyła. Czyżby zmęczenie? Słońce świeci. Załoga zadowolona. Wieje NW 3-4 Beauforta. Kurs 115. Prędkość 4-5 knt. Przecinamy szlak wodny, a następnie po prawej mijamy Bornholm. Jest dylemat czy wejść do portu południowego czy północnego. Wiatr jest od południa prosto w portową zatokę, którą preferuje kapitan. Drugi port ma zaledwie kilka miejsc postojowych. Nie wiemy czy będą wolne, więc Andrzej decyduje o wejściu jednak od południa. Szukamy namierników. Za główkami portu całkowity brak fal. Jakby ręką odciął. Jest miejsce longsajdem zaraz po prawej , ale Andrzej obstawia, że to postój dla rybaków. Rodacy z innej łódki i Słowacy stojący tuż obok wołają, że można tam stawać. No to stajemy. Jest 16:00. Przed nami zmieści się jeszcze jeden jacht. Musimy się tylko przesunąć do tyłu. Co też robimy, aby starsza francuska para na stylowej drewnianej jednostce, zupełnie po cichu i nieśpiesznie przycumowała jacht. Opłata postojowa to 320 DKK, z czego 50 DKK zostaje oddane gotówką przy zwrocie karty. A 20 DKK jest na 4 prysznice po 4 min. Jeszcze tylko szybki obiad, czyli kuskus z gołąbkami i możemy zwiedzać. Zaczynamy od lewej części, przechodząc przez most wiszący na wyspę Frederiksø. Jej wielość to 440 m x 160 m. Zwiedzamy dom, w którym więziony był więzień polityczny Dr. Dampe, Małą Wieżę i kąpielisko. Christiansø jest nieco większa 710 x 430 m. Idziemy pod górę w stronę pryszniców, Dużej Wieży, następnie cmentarza. W końcu wzdłuż murów obronnych, na których nadal stoją armaty obchodzimy urokliwą wyspę. Widzimy dwie „syreny”, chociaż zamiast ogonów mają jednak nogi oraz zielone pole biwakowe. Zdobywam najwyższy szczyt wyspy. Całe 22 m npm. Wysyłam widokówkę z polskim znaczkiem i pieczątką jachtu. Powinna dojść do adresata. Na zakończenie siadamy na miejscowym piwie w miejscowej knajpce. Nad nami na skale rozsiadła się mewa, a za horyzontem zachodzi wielobarwne słońce, więc cena trunku (300 DKK za 5 kufli) nam nie straszna. Ciszę zakłóca rodzina przy sąsiednim stole, śpiewając pieśń urodzinową dla najmłodszego członka rodziny. Starszy pewnie 12-13 latek pali papierosy przy tym samym stole. Albo źle oceniamy jego wiek, albo takie tu obyczaje. Robi się zimno więc schodzimy na jacht. A co tu robić? Napijmy się po jednym, a potem się zobaczy. I tak zeszło do 2 rano. Były nawet tańce na keji. Kapitan też postawił flaszkę, lecz opuścił nas wcześniej chcąc być w dobrej kondycji następnego dnia. Hitem stała się piosenka Ballada o brygu w wykonaniu , z Youtube, dueu Żukowska-Korycki. Romanowi szczególnie przypadł do gustu głos kobiecy. Ja preferowałem męski. Później często towarzyszyła nam ta nostalgiczna piosenka. Gorek pierwszy raz od wypłynięcia spał jak niemowlę zabezpieczony sztorcdeską.
03.08.3017
W porcie sporo polskich żaglowców m. in. Generał Zaruski, które przypłynęły na Baltic Jazz Regatta. My też dostajemy zaproszenie od organizatora Tomka Piorskiego do wzięcia w nich udziału. Jak mówi będzie szybki wyścig, a potem party, party, jazz. Niestety to dopiero w sobotę, a my nazajutrz, czyli w piątek płyniemy do Kołobrzegu. Jeszcze w Trzebieży zostaliśmy poinformowani, że jak będziemy w Nexo, a będziemy czegoś potrzebowali, to mamy szukać Tomka. On z pewnością nam pomoże. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Sprawdzamy pogodę na YR. Im później tym bardziej wieje. Nawet do 7 bft. Postanawiamy wyruszyć wcześnie rano. Pobudka o 5:00. Tym bardziej, że do przepłynięcia będzie 60 NM. Opłaty portowe tym razem należy uiścić w sklepie. Niestety obsługa otworzy go o 19:30. Zdążymy zjeść i się wykąpać. Zwrotu za kartę nie będzie bo sklep otwierają o 9:00, a wtedy będziemy już w morzu. Przechodzimy wszerz i wzdłuż miasteczko. Nuda, nic się nie dzieje. Tylko w kościele jakaś uroczystość z młodzieżą w roli głównej. Robimy szybkie zakupy dla rodziny w supermarkecie i wracamy na „My Wife”. Kapitan po moich namowach znajduje w końcu przejściówki do wanty. Teraz czujemy się bezpieczniej. Chociaż nie do końca. Andrzej wygląda na niepewnego przed jutrzejszym rejsem. Trochę nas postraszył, więc wszyscy siedzimy jak struci. No cóż trzeba się wyspać. W osłoniętej marinie nie czuć podmuchów wiatru.
04.08.2017
Zażywam rano pierwszy raz Cinnaricinum Hasco na mdłości. Erykowi nic do tej pory nie było więc wziąłem tabletkę z nadzieją na spokojny rejs. Kapitan skwitował to stwierdzeniem – „przestoń, po tygodniu pływania nic wom nie bedzie”. Słońce piękne świeci. Ubieram się dość lekko, czyli podkoszulka, softshell, wiatrówka. Na nogach lekkie spodnie, tym razem nie mam na nich nieprzemakalnych ze sztormiaka. Z minuty na minutę wieje coraz mocniej. Przechył duży. Rozbryzgi przelewają się przez dziób i moczą nam twarze. Po godzinie na pokładzie zostaję tylko z Mariuszem. W oddali mijają nas żaglowce. Płyną pewnie na zlot do Szczecina. Po trzech godzinach Mariusz schodzi pod pokład. Jak się potem okaże zalegnie na dłużej w koi. Nie sposób siedzieć prosto do koła sterowego, ze względu na przechył jachtu. Dzisiaj na pokładzie kapitan zarządził noszenie kamizelek ratunkowych. Eryk mi towarzyszy. Jednak po czterech godzinach płynięcia kapitan proponuje mi zmianę. Trochę przemarzłem, więc schodzę pod pokład. I tu się zaczęło. Góra, dół, lewo, prawo, góra, dół, lewo, prawo… ledwo doszedłem do kingstona. A tam góra, dół, lewo, prawo… żołądek przewrócony na wszystkie strony. Śniadanie chce wyjść i górą, i dołem. I wychodzi. Cały spocony wypełzam z ciasnego pomieszczenia. A tam góra, dół, lewo, prawo… Roman leży w mesie na zawietrznej, Mariusz na rufie, dziób pusty, ale tam góra, dół, lewo, prawo… więc wybieram miejsce w mesie na nawietrznej, czyli u góry przechyłu. Mam siłę tylko rozpiąć kurtkę. Na rozpięcie softshella brak już mocy. Oczywiście na nogach spodnie i buty. Lewą ręką się zapieram o stół. Prawa trzyma się półki, więc wiszę na niej. Długo tak nie wytrzymam. Wprawdzie w pozycji horyzontalnej żołądek się uspokoił, ale ręce mi drętwieją. Po 20 minutach odmawiają mi posłuszeństwa. Muszę wyjść. Te 1,5 m do zejściówki wydaje mi się wyjściem na Everest. Nawet choroba wysokościowa by się zgadzała. Wreszcie jestem na pokładzie. A tam góra, dół… no i ledwo zdążyłem na zewnętrzną. Tym razem oddałem Neptunowi swoją żółć. No i przeszło. Jest ok. Kapitan domaga się piwa i kanapki od Gorka, który uznał, że jest technicznym i może tylko ciągnąć za sznurki, ale steru dzisiaj nie ruszy. Cały dzień spędził pod podkładem. Twardziel. Ja bym nie mógł. Mariusz nie wychodzi na wachtę. Może nie słyszy? Roman przygotował kanapki dla kapitana i Eryka. Oni jedzą ze smakiem. Ja kategorycznie odmawiam. Jak to Romek przygotował to nie wiem. Przecież tam góra, dół, lewo, prawo… Ponoć każdy ma swoją długość fali… Wreszcie Mariusz wychodzi. Opowiada, że po zejściu na dół organizm opadł z sił. Jakiś rodzaj odrętwienia i odlotów. Gorek jak już leżał, też miał tak, że nie mógł się podnieść. Totalny brak sił. Nie ma kto nawet zrobić zdjęcia czy nakręcić film. Morze wyciąga. Ja też kilka razy czułem jak na ułamek sekundy zasypiam, żeby zaraz się obudzić jak tylko czułem, że się puszczam rękami. Jak głoszą słowa szanty „rejs, błogi rejs trwa”. O 15:00 coś zaczyna majaczyć w dali po lewej. Największa uzyskiwana wcześniej prędkość dochodząca nawet do 8 węzłów teraz spadła. Jednak niechybnie zbliżamy się do Kołobrzegu. Jeszcze tylko 3 godziny. I faktycznie o 18:00 zawijamy do portu. Kapitan nie był tu po jego przebudowie, więc wyczuwa się nerwowość. Wchodzimy na wolny Y. Mamy tylko cztery odbijacze, więc muszą wylądować na odpowiedniej burcie. Na pytanie, na którą stronę je powiesić pada odpowiedź, że na prawą, a ręka kapitana pokazuje lewą. Szybko pytam jeszcze raz. Jednak lewa. Tymczasem prąd rzeki nas znosi i dobijamy prawą burtą przesuwając pomost. Nic się jednak nie stało. Silnik stop. Odbijacze na drugą stronę. Erykowi została noga na relingu przy schodzeniu, ale szybko się wyplątał. Udało się. Stoimy. Jesteśmy jeszcze świadkami jak Niemiec uderza swoim jachtem w dalby raz po raz. To z nami nie jest tak źle. W końcu i jemu się udało zacumować. Na przeciwko nas stoi jacht z za zachodniej granicy. Kapitan jest niepełnosprawny na wózku inwalidzkim. Pływa sam. Chcę mu pomóc wejść na pokład. Dziękuje serdecznie lecz odmawia pomocy. Ma to wszystko już opanowane. Opłata w Marinie Solnej dla naszego jachtu 11,98 m to 40 zł. Dodatkowo prysznic 5 zł na 5 minut (dwa razy drożej jak w Danii!). Prąd znowu mamy po kimś. Dostajemy też kod do bramki na pomost. Idziemy do knajpy na zasłużone piwo. Do tego zupa lub flaki i wspólne koryto dla 4, którego w pięciu nie możemy dojeść. Wszyscy zmęczeni, lecz decydujemy się iść do Reduty Morast. A tam impreza przy muzyce na żywo, na całego. Tłumy bawią się przy discopolo. I jak tu nie napić się piwa. Zwłaszcza gdy kapitan stawia. Porządny chłop z niego.
05.08.2017
Dzisiaj zwiedzanie miasta. Zapalamy znicz, jako delegacja Klubu „Sternik” Cieszyn, pod pomnikiem „Zginęli na morzu”. Idziemy deptakiem na molo, a następnie do katedry. Tymczasem Andrzej przepompowuje paliwo z balastu do zbiornika i szuka fału do rollfoka, który został już wcześniej przedarty. Gdy wracamy, po południu przyjeżdżają koledzy z Klubu, którzy mają nas wymienić. Przenosimy część naszych rzeczy do auta, a ich na pokład. Bolek interesuje się kuchnią, jak na kucharza przystało. Jadą szybko na zakupy i po paliwo. Mija 1,5 godziny zanim wracają. Dzisiaj i jutro ma wiać jeszcze mocniej. Współczujemy im bo nie będą się mieli szans przygotować na spotkanie z falami. Trochę ze śmiechem, trochę z politowaniem patrzę jak wnoszą na pokład ogromne ilości jedzenia i przypominam sobie pół kromki chleba zjedzone przeze mnie podczas drugiej doby. Ciekawe jak im pójdzie. Pożegnalne zdjęcie. Uściski i w drogę do Trzebieży autem od Krzyśka. Szczecin zapchany turystami. Nie ma szans na krótki postój na Tall Ship Races. Tam trzeba poświęcić wiele godzin. Może następnym razem. Zamieniamy auta w Trzebieży. Jemy kolację i po 21:00 wyruszamy do Cieszyna i Skoczowa, a Eryk swoim autem do Ustronia. Z Woodstocku też nic nie wyjdzie, chociaż Kostrzyn nad Odrą blisko. Po drodze widzimy spore grupy „kolorowych ptaków” wracających z koncertów. 4:00 jesteśmy w domu. W niedzielę wieczorem jak już odespaliśmy docierają wieści z „My Wife”. Tylko nasz klubowy Andrzej dzielnie towarzyszył właścicielowi jachtu podczas 9 godzinnej walki na falach przy wietrze 7-8 bft. Bolek z Krzyśkiem polegli pod pokładem. Ciężki to był rejs… Dobrze pewnie było wyjść na twardy ląd w Nexø.


Tomasz T

a tymczasem na Mazurach

Mocna ekipa na Mazurach – *Lupus i *Venus

30/06/2017 – …/…/2017

 

Rowerami wzdłuż Dunaju

Pośpiechem się brzydząc.
W środę 14 czerwca 5 mężczyzn na 5 rowerach bez problemów rozpoczęło wyjazd na rowery z Ceskeho Tesina popołudniu. Pociągi dowożą nas o godz. 20:00 do Bratyslavy. Pierwsze wrażenie Dunaju – bezcenne. Po 20 kilometrach znajdujemy nocleg w Rusovcu i bardzo dobrą pizze. W czwartek (15.06.2017) pełni energii ruszamy dalej. Tama i śluza w Gabcikove robi wrażenie a obiad w zakładowym bufecie smakuje jak nigdy. Oglądamy śluzowanie statków i barek. W ciągu 15 minut śluza napełnia się wodą. Jedziemy wzdłuż Dunaju temperatura rośnie, słońce nas opala a okoliczne wioski są pełne uroku lokalnych małych barów i mieszkańców. Nawierzchnia szlaku zmienia się z asfaltu na luźny szuter.
Docieramy wieczorem do Komarna – pełnego komarów. Zakupy w sklepie kolacja wspomnień czar i do spania. Ranek w piątek (16.06.2017) budzi nas zachmurzeniem i lekkimi opadami deszczu. Ruszamy przez Komarno zwiedzamy centrum i twierdzę. Po drodze spotykamy grupę kilkunastu sympatycznych Kanadyjek i Kanadyjczyków. Robimy wspólne zdjęcie i otrzymujemy na pamiątkę dwie małe flagi z klonowy liściem. Docieramy do Sturova mamy hotel z basenem, sauną i śniadaniem. Wieczorem super kolacja w restauracji Vincet i spotkanie z przyjaciółmi z Wisły. W sobotę (17.06.2017) ostro ruszamy do Budapesztu. Po drodze zwiedzamy Vysehrad i Szentendre – urocze węgierskie miasteczka. W Vysehradzie trafiamy na konkurs gotowania gulaszu – pokusa wielka ale wystarczą nam zdjęcia. W przydrożnym barze zamawiamy pstrąga dostajemy dorsza, zamawiamy sznycel dostajemy żeberka, zamawiamy różne sałatki dostajemy takie samy kiszone papryki – język wegierska trudna język. Kawa i napoje na barce zacumowanej na Dunaju dodają nam energii na dalszą podróż. Hura – Budapest ale okazuje się że w Budapeszcie oprócz dworca Keleti jest jeszcze Nyugati i akurat nasz pociąg do Bratysławy odchodzi z dworca Nyugati. Śpimy w „szuflandi” każdy ma łóżko i swoja szufladę na rzeczy – czujemy się młodo i wesoło. W bistrze Oktagon za 1490 forintów a nie jak myśleliśmy na początku 1190 forintów przez dwie godziny jemy do woli. (tyle warzyw jeszcze nigdy na raz nie zjadłem). Wieczorny spacer po Budapeszcie i ostatnie piwo przy utworach na żywo Franka Sinatry. Niedziela (18.06.2017) droga powrotna do domu. W pociągu spotykamy emerytowanego Amerykanina z rowerem. Jest z Colorado. W Bratyslavie kolejna przeprawa zakupu biletów. Jemy obiad z widokiem na Dunaj, drobne zakupy dla domowników i znów pociąg. W Żylinie okazuje się że Pendolino nie weźmie tylu rowerów a bilety mamy bez miejscówek więc zostają pociągi lokalne. Na szczęście na sąsiednim peronie stał osobowy do Zwardonia. Rzutem na taśmę wsiadamy do pociągu i po głębokiej analizie i pomocy Pani konduktor dojeżdżamy do Svrcinovca i dalej na rowerach do Mosty u Jablonkova. Na dworcu poznajemy kilku mieszkańców po ciężkiej walce (ale nie poddawali się). Osobowym do Ceskeho Tesina i około 21 jesteśmy w Cieszynie. Pożegnanie na rynku ostatnie zdjęcia i rozjazd w swoje strony. Za rok kolejny etap? A może inna rzeka? – planów mnóstwo.
Bratyslava – Rusovec – 20 km.
Rusovec – Komarno – 101 km.
Komarno – Sturovo – 58 km.
Sturovo – Budapeszt – 62 km, Budapeszt 24 km.
Budapeszt, Bratysława, Svrcinovec – Mosty u Jablonkova, Cieszyn – 24 km.

RAZEM 289 km

Opracował Krzysiek Kasztura.